Music

niedziela, 16 sierpnia 2015

Małżeństwo po szkocku Rozdział I: Według szkockiego prawa



Siedziałam ściśnięta między kobietą o dość sporych gabarytach z wielkim koszem na kolanach a mężczyzną, od którego niemile zalatywało alkoholem. Myślami byłam przy hrabinie Mitarashi, u której miałam objąć stanowisko damy do towarzystwa, po tym jak moi rodzice zginęli w wypadku.
Do nieszczęścia doszło na wiejskiej drodze w Little Shefild, niedaleko naszego domu.
Młody woźnica królewskiego dyliżansu pocztowego stracił panowanie nad rozpędzonym powozem, gdyż zbytnio pofolgował sobie w piciu. Na zakręcie zjechał na drugą stronę drogi, prosto na kariolkę mojego ojca. Chociaż mój tato był świetnym woźnicą i jak mówili świadkowie, robił wszystko, by uniknąć zderzenia, nie zdołał tego zrobić. Dyliżans pocztowy z wielką siłą uderzył w powóz zabijając moich rodziców na miejscu.

Zamknęłam oczy i zdusiłam szloch. Nie mogłam w tej sytuacji liczyć na moją jedyną rodzinę, czyli lorda Deidare Haruno. Bratanek mojego ojca odziedziczył tytuł po zmarłym wuju. Mój kuzyn miał w wiosce opinię hulaki i rozpustnika. Z tego powodu ojciec przestrzegał mnie przed jakimkolwiek kontaktem z nim. Pamiętając o tych przestrogach, po śmierci rodziców nie zwróciłam się do niego o pomoc. On z resztą też nie wykonał żadnego przyjaznego gestu w kierunku mojej osoby. I tak zostałam sama, gdyż byłam jedynaczką tak jak matka. Dziadków również straciłam i to kilka lat wcześniej.
Co prawda lady Yamanaka zaoferowała mi gościnę, ale nie mogłam jej przyjąć. To było dla mnie nie do pomyślenia, by zawracać jej głowę swoją osobą. Lady ze zrozumieniem potraktowała moją decyzję, ale nie ustawała w wysiłkach i znalazła dla mnie idealną, jak sądziła pracę. Otóż jej przyjaciółka, hrabina Mitarashi, pani na zamku Dunbar w Szkocji poszukiwała damy do towarzystwa. Hrabinie trudno to przychodziło, gdyż miała wysokie wymagania. Odpowiednia dziewczyna miała pochodzić z angielskiej szlachty, znać francuski i umieć prowadzić konwersację. Zostałam polecona przez lady Yamanakę i po jakimś czasie przyszła odpowiedz o moim przyjęciu na stanowisko.

Wyglądałam z ciekawością przez okno. Już dawno wyjechaliśmy z tak dobrze znanych mi terenów Yorkshire. Swojski krajobraz powoli ustępował dzikim terenom Cumberlandu. Mimo, że powietrze było tu chłodniejsze można było już zauważyć na drzewach małe zielone listki, a gdzieniegdzie skupiska żonkili i fiołków.
Do rzeczywistości powróciłam, gdy odezwała się kobieta, obok której siedziałam.
- No, no - powiedziała głośno. - Spójrz tylko na niebo kochaniutka. Jak nic zanosi się na burzę.
Wyjrzałam przez okno i zauważyłam ciemne chmury. Mimo, iż uczono mnie, że nie powinnam rozmawiać z obcymi, ta kobiecina była sympatyczna i byłoby niegrzecznie zignorować jej wypowiedź.
-Ma pani rację. Chociaż może uda nam się jej uniknąć.
-Może i się uda, panienko - odpowiedziała zwracając głowę w moja stronę – ale moje kości jeszcze mnie nie zawiodły.
Rozejrzałam się po ludziach, którzy raczej nie byli zainteresowani pogodą i westchnęłam z rezygnacją. Nie miałam ochoty na paskudny deszcz i ogłuszające grzmoty podczas podróży. Mój fatalny humor poprawiała jedynie myśl, że w Gretna Green czeka gospoda i odpoczynek.


Wkrótce spełniły się przepowiednie tej kobieciny, a mi wydawało się, że czuje niepokój koni. Woźnica miał nie mały problem z opanowaniem ich. Koła co chwilę wpadały w koleiny, przez co dyliżans kołysał się niebezpiecznie na boki.
Nagle usłyszałam potworny huk, który mógł zwiastować trafienie pioruna w drzewo. Na szczęście woźnica musiał się tego domyślić i zatrzymał powóz tuż przed zwalonym na drogę pniem. Niestety nie można go było ominąć, gdyż zalesiony teren nie dawał zbyt wielkiego pola do manewrów.
-Niedaleko stąd jest boczna droga. Może tamtędy uda nam się to objechać – usłyszałam pomocnika.
Po chwili rozpoczął się trudny do wykonania manewr wycofywania. Woźnica z wprawą wykonał zadanie i chwilę później jechaliśmy wolno leśną dróżką. Nie mogliśmy zawrócić, gdyż była ona zbyt wąska. Jechaliśmy więc dalej, a burza rozszalała się na dobre.
Miałam nadzieję, że światło niewielkiej gospody zwiastuje dotarcie do Gretny. Niestety na nadziejach się skończyło. Choć gospoda nie wyglądała zbyt zachęcająco, z uwagi na okoliczności właśnie tam się zatrzymaliśmy.

Przed budynkiem powitał nas karczmarz i zaprosił do środka. Poczekałam spokojnie aż reszta pasażerów znajdzie się w środku i weszłam ostatnia. Rozejrzałam się dookoła i mocniej owinęłam się płaszczem. Nie przywykłam do takich warunków.
Po chwili podeszła do mnie jak mniemam żona karczmarza.
-Ogólna izba nie jest dla takich jak panienka. Proszę przejść do osobnego pomieszczenia. Przyniosę zaraz panience herbatę.
Z wdzięcznością udałam się za kobietą do pokoju z kominkiem i wygodną ławą stojącą blisko źródła ciepła. Pokój nie należał do największych, ale zmieścił się tu również długi stół i wieszak na okrycia.
-Jestem pani bardzo wdzięczna - posłałam gospodyni przyjazny uśmiech.
Kobieta przyjrzała się mi odwzajemniając go.
-Nie wygląda panienka na osobę podróżującą z pospólstwem - zagadnęła mnie. – Podróżuje panienka sama? - Dodała współczującym tonem.
- Tak, podróżuję samotnie - może gdybym nie była tak zmęczona zauważyłabym niepokojące błyski w oczach mojej rozmówczyni.
-Nie ma panienka rodziny? - Dopytywała się
-Niestety - odrzekłam. – Ale na szczęście już niedługo obejmę posadę w Szkocji
-Niech panienka odpocznie, a ja zaraz przyniosę panience herbatę - mówiąc to ukłoniła mi się i wyszła.
Odwiesiłam płaszcz na wieszak, po czym usiadłam na ławie jak najbliżej kominka. Na szczęście zatrzymaliśmy się w pobliżu Gretny. Rano powinniśmy tam dotrzeć i wymienić konie. Z takim rozwojem wypadków wieczorem powinnam znaleźć się już na zamku hrabiny.
Minęło kilka minut i wróciła gospodyni, niosąc czajnik z herbatą, filiżankę i kanapki na tacy.
-Niech panienka wypije – zachęciła kobieta napełniając filiżankę. – Rozgrzeje się panienka.
Z wielkim optymizmem przyjęłam herbatę i wypiłam niemal dużkiem. Gdy odstawiłam porcelanę na stół przed oczami pojawiły mi się czarne plamki, a pokój zaczął wirować. Poczułam lekkość i ciepło, a zaraz potem odpłynęłam.


Otworzyłam oczy, ale niczego nie widziałam. Wokół mnie panowała całkowita ciemność. Kiedy przyzwyczaiłam się do mroku zobaczyłam spadzisty dach, więc musiałam znajdować się na strychu. Dopiero, gdy chciałam usiąść, zorientowałam się, że mam związane ręce i nogi, a usta zakneblowane jakąś szmatą. Próbowałam się wyswobodzić, ale więzy były zbyt mocne. Odpuściłam i padłam na podłogę próbując przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Nagle mnie olśniło. Herbata. Musiałam zostać odurzona. Zarżałam ze strachu. A co jeśli trafiłam w łapska handlarzy niewolników? Gdy przypomniałam sobie wszystkie mrożące krew w żyłach historie o handlarzach niewolników, zaczęłam się modlić o pomoc.

###


Podążałem swoją kariolką na północ do mego szkockiego przyjaciela Asumy Sarutobiego. Towarzyszył mi lokaj, który odpowiadał za powóz podróżny z bagażami niezbędnymi podczas wypadu na ryby. Mimo, że w Londynie zaczynał się właśnie tak zwany sezon, bezsprzecznie wolałem tygodniowy pobyt w Szkocji. Nużyły mnie już te próby usidlenia przez młode panny debiutujące w tym całym towarzystwie.
Gdy zauważyłem ciemne chmury zbierające się na niebie, wiedziałem, że o wygodnym noclegu mogę już zapomnieć. Od Gospody „Pod Czerwonym Lwem” w Gretnie dzieliło mnie jeszcze kilka mil, kiedy niebo rozjaśniły pierwsze błyskawice.
Dobrze, że prowadziłem ostrożnie, ponieważ w innym wypadku nie zauważyłbym w porę drzewa zwalonego na drogę. Nie dało się go ominąć, więc postanowiłem jechać dalej leśnym duktem. Kazałem mojemu towarzyszowi wycofać powóz. Gdy to zrobił sam zabrałem się za manewrowanie kariolką i chwilę później oba wozy znajdowały się na ścieżce.
Deszcz rozpadał się na dobre. Jak ja tego nie znosiłem. Naciągnąłem kapelusz na głowę i postawiłem kołnierz płaszcza.
Po kilku milach zauważyłem ponuro wyglądającą gospodę. Jednak nie mogłem jechać dalej w taką pogodę. Skierowałem tam konie, którymi natychmiast się zajęto. Zaprowadzono je do stajni, która raczej nie dawała dobrego schronienia. Ale cóż mogłem zrobić. Sam skierowałem kroki do gospody. Gdy wszedłem od razu zauważyłem popijającą hałastrę. Izba Była przepełniona. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Rozpaczając nad swoim losem, nie zauważyłem nawet, kiedy pojawił się właściciel.
-M-mój panie - zaczął jąkając się – To nie jest miejsce dla kogoś takiego ja pan. Niedaleko na pewno znajdzie pan cos większego, bardziej odpowiedniego.
Obdarzyłem go chłodnym spojrzeniem i zignorowałem tą sugestię. Zażądałem najlepszego pokoju i prywatnego salonu. Gdy już zrzuciłem mokry płaszcz, wysłałem Lee, aby wszystkiego dopilnował. Przysiadłem na ławie, a moje myśli zaprzątało dość dziwne zachowanie gospodarza. To dziwne, że chciał pozbyć się takiej osoby jak ja. Usadowiłem się jak najwygodniej wyciągając nogi do ognia. Odpuściłem sobie gospodarza i zacząłem zastanawiać się jak daleko stąd do Gretny.
Niebawem zjawił się Lee, aby wyjaśnić mi sytuację.
-Milordzie, nie rozumiem zachowania tego człowieka. Dopóki nie wyjaśniłem mu, kim pan jest był nieuprzejmy i nie miał zamiaru przygotowywać wieczerzy. Pokój jest gotowy. Nie są to warunki, do jakich pan przywykł, ale to najlepszy z pokoi, jaki udało mi się znaleźć - oznajmił mi wyraźnie zakłopotany. - Mam nadzieję, że przetrzymamy tę noc.
Ten człowiek służył mi już od 10 lat i zawsze potrafił zadbać o moje interesy.
-Dziękuję ci, Lee - odparłem pogodnie, by ponieść go trochę na duchu. - Byliśmy już w gorszych sytuacjach. Odpocznij i cos zjedz.
Gdy Lee ukłonił się i odszedł skupiłem się wzrok na płomieniach w kominku. Moją chwilę relaksu zakłóciła służąca, niechlujnie nakrywając do stołu. Zaraz za nią do salonu wszedł gospodarz, którego zgromiłem wzrokiem.
 -Pokój, który wybrał pana lokaj, nie nadaje się dla pana. Chciałbym zaproponować inny.
-Skoro Lee go wybrał, jestem pewien, że będzie dobry - stwierdziłem chłodno i przestałem się interesować jego osobą.
Zauważyłem, że się zaczerwienił, a jego oczy zwęziły się w szparki, ale zaraz po tym wyszedł z pomieszczenia. Ponownie uderzyło mnie jego dziwne zachowanie. Najpierw chciał się mnie pozbyć a teraz to. Dałem sobie z tym spokój tłumacząc to brakiem ogłady i zabrałem się za jedzenie. Tyle, że na spróbowaniu poprzestałem, gdyż posiłek dawał wiele do życzenia. Popiłem piwem zamiast podejrzanie wyglądającego wina i nie zaspokoiwszy głodu, udałem się do pokoju. Lee pomógł mi się przebrać, przygotował łóżko i jako tako uprzątnął pokój.
-To wszystko Lee. Możesz iść odpocząć, ale obudź mnie wcześnie. Nie zamierzam tutaj długo zabawić.
Ten tylko się do mnie lekko uśmiechnął i wyszedł, życząc mi dobrej nocy.
Na pójście do łóżka było za wcześnie jak dla mnie, więc wyszukałem w walizie książkę i rozsiadłem się w jednym z dwóch foteli, zagłębiając się w lekturę. Jednak po jakimś czasie usłyszałem pukanie dochodzące z góry. Poczekałem więc chwilę, ale hałas nie ustał. Wsłuchałem się w ten odgłos. Najpierw rozbrzmiały dwa uderzenia, potem chwilę nic i znowu dwa uderzenia. Zaintrygowało mnie to, gdyż cały czas pamiętałem o dziwnym zachowaniu gospodarza. Wstałem i wyjąłem z walizy pistolet. Upewniłem się, że jest naładowany i wsunąłem go do kieszeni szlafroka.
Wziąłem świece i wyjrzałem na ciemny korytarz. Nie było tam żywej duszy. W głębi zauważyłem wąskie schody prowadzące prawdopodobnie na strych. Ruszyłem w ich stronę. Nie wyglądały na często używane. Zacząłem się po nich wspinać.
Znalazłem się w małym pomieszczeniu, które prowadziło do pięciu pokoju, jak sądziłem po liczbie drzwi. Gdy ustaliłem, które pomieszczenie znajduje się mniej więcej nad moim pokojem, ruszyłem w jego stronę. Zatrzymałem się przed drzwiami i znów zacząłem nasłuchiwać. Ponownie usłyszałem cichy łoskot, więc zapukałem do drzwi.
-Czy ktoś tam jest?- Zawołałem. –Potrzebna jest pomoc?
Na te słowa dźwięki przybrały na sile. Uznałem to za odpowiedź twierdzącą i nacisnąłem klamkę. Drzwi były zamknięte. Przyjrzałem się im i jednym silnym uderzeniem wyważyłem je. Zauważyłem na podłodze związaną i zakneblowaną kobietę, która wbiła we mnie przerażone spojrzenie. Odstawiłem świecę na podłogę i zabrałem się za rozwiązywanie węzłów. Zanim po wyjęciu knebla zdążyła cos wykrztusić, minęło kilka minut.
-Dziękuję - wyszeptała po chwili.
Podałem jej rękę, chcąc pomóc wstać, ale dziewczyna była zbyt słaba, aby ustać o własnych siłach. Podtrzymałem ją ramieniem, a w drugą rękę wziąłem świecę.
-Zostałam odurzona - wyjaśniła mi.
-Wydostanę stąd panią - zapewniłem ją. – Czy może pani to potrzymać?
Podałem jej świecę, którą chwyciła mocno obiema rękami, a sam wziąłem ją na ręce. Ostrożnie zniosłem ją ze schodów i skierowałem się do swojego pokoju. Tam ułożyłem ją na łóżku i odebrałem jej świecę. Gdy odłożyłem ją na szafkę przysunąłem fotel do łóżka i usiadłem tuż przy nieznajomej..
-Musi się pani przykryć - powiedziałem, gdy zauważyłem, że cała się trzęsie.
Mimo iż lekko protestowała zdjąłem jej trzewiki i przykryłem ciepłą kołdrą. Po jej ubiorze i zachowaniu, nie miałem wątpliwości, iż mam do czynienia z damą.
-Czy zechce pani opowiedzieć mi, co się wydarzyło? - Zapytałem łagodnym, jak miałem nadzieję głosem.
-Spróbuję - wyszeptała, a ja zauważyłem, że przyniosło jej to wielki trud. - Nadal kręci mi się w głowie. Mam wrażenie, że wszystkie moje mięsnie są z waty.
-To zrozumiałe. Jest to typowe działanie narkotyków. Pozwoli pani, że się przedstawię - rzekłem, gdy zrozumiałem, jaką gafę strzeliłem.
W końcu ta kobieta leżała w sypialni obcego mężczyzny, w dodatku w jego łóżku. Musiała się czuć niepewnie.
-Nazywam się Hatake - oznajmiłem, oczekując reakcji na swoje nazwisko.
Jednak ta dama musiała mieszkać z dala od Londynu i towarzystwa, gdyż nie powiedziała ani słowa. Spodobał mi się ten brak reakcji z jej strony.
-Jadę do Szkocji, by powędkować ze starym przyjacielem. Burza zwaliła drzewo na drogę, kompletnie blokując przejazd. Zatrzymałem się tutaj, by szukać schronienia. Może pani być pewna, że z przyjemnością dopilnuję, by dotarła pani do celu podróży - zapewniłem, gdy wyjaśniłem powody, dla których się tu znalazłem.
Spojrzałem na nią wyczekująco, mając nadzieję, że ja również się czegoś dowiem o tej dziewczynie.
-Dziękuję - powiedziała w końcu. -J a także zmierzam do Szkocji. Mam tam objąć posadę - musiała zauważyć moje pytające spojrzenie, gdyż zaraz dodała. - Będę damą do towarzystwa owdowiałej hrabiny Mitarashi.
Znałem tą zrzędę i muszę przyznać, że szczerze rozbawiła mnie myśl o tej niewinnej dziewczynie, będącej na usługach wiecznie niezadowolonej hrabiny. Wiedziałem, że kto jak kto, ale ta dama nie nadawała się na jej towarzyszkę.
-Proszę wybaczyć, ale nie widzę pani w tej roli - odparłem pogodnie.
Uśmiechnęła się, a jej niezwykłe oczy zabłysły wesoło. Zdałem sobie sprawę, że całkiem ładna z niej dziewczyna. W każdym razie daleka od przeciętności z tymi niespotykanymi różowymi włosami i wesołymi błyskami w pięknych zielonych oczach. Nietypowe było również jej zachowanie. W przeciwieństwie do innych dam, które poznałem ona nie szlochała jak ofiara. Z całą pewnością była zupełnie inna.
-Nie jestem tak młoda jak się panu wydaje. Mam już dwadzieścia sześć lat - odparła prowokująco.
Uniosła przy tym brodę i mocniej przytrzymała kołdrę, co swoją drogą wydało mi się zabawne, a zarazem bardzo urocze. Jednak zanim zdążyłem to skomentować znów się odezwała.
-Przed kilkoma tygodniami straciłam rodziców. Tato był pastorem w Little Shefild. Oprócz kuzyna, lorda Deidare Haruno, przed którym nie raz zostałam ostrzeżona. Poza nim nie mam żadnych krewnych i znalazłam się w rozpaczliwej sytuacji.
Spojrzała na mnie, tak jakby szukała zrozumienia. Oczywiście, że rozumiałem. Doskonale znałem Haruno i jego rozwiązły tryb życia. Informacje tej kobiety potwierdziły tylko moje domysły względem jej pochodzenia.
-Lady Yamanaka zaofiarowała mi gościnę, ale nie mogłam zawracać jej głowy. To ona załatwiła mi posadę u hrabiny. W tej gospodzie znalazłam się w takich samych okolicznościach. Ostatnie, co pamiętam, to herbata podana mi przez gospodynię w prywatnym salonie. - spojrzała na mnie wyczekująco ze smutkiem w oczach. - Nie potrafię zrozumieć, jak mi się to mogło przytrafić.
-Ja potrafię - oznajmiłem ponuro. - Obawiam się, że znaleźliśmy się w jaskini handlarzy białymi niewolnikami.
Dziewczyna zadrżała a chwilę później zbladła. Przypuszczałem, że tylko potwierdziłem jej domysły.

-Proszę się nie bać - uspokoiłem ją trochę. - Dopilnuję, by bezpiecznie dotarła pani do celu podróży. Proszę pozostać tu na noc. Nikt nie ośmieli się tu wejść, więc nic pani nie grozi. Ja zadowolę się fotelem.

###

Miałam do wyboru pozostanie na miejscu, albo wyjście stąd i ponowne spotkanie z gospodynią. Wybrałam więc mniejsze zło. W końcu lord Hatake to dżentelmen i nie dopuściłby do tego, by reputacja damy została nadszarpnięta.
Spojrzałam na niego. Siedział w fotelu ze zmierzwioną szarą czupryną i surowym obliczem. Musiałam przyznać, że bardzo przystojny z niego mężczyzna. Biła od niego pewność siebie i choć to dziwne, czułam się przy nim bezpiecznie.
Miałam właśnie się odezwać, gdy drzwi pokoju otworzyły się zamaszyście. Hatake Zerwał się z siedzenia, a po jego twarzy widziałam, że zna intruza.
-Tenzou! - Krzyknął. –Co u diabła tu robisz?
Wtedy też zauważyłam, że za znajomym mojego wybawcy czai się również gospodarz. Hatake rzucił mu mordercze spojrzenie.
-Usiłowałem go powstrzymać - tłumaczył się właściciel. - Jaśnie panie. Ten jegomość powiedział, że jest pańskim przyjacielem.
Z przerażeniem obserwowałam mężczyzn stojących w drzwiach. Gdy przyjaciel Hatake zaczął mi się przyglądać mocniej zacisnęłam ręce na kołdrze.
-Och. Przyjacielu przecież to - zaczął. - Tak z pewnością ta panna to... to... Tak! Pamiętam. Zatrzymałem się kiedyś na plebani w Little Shefild, aby spytać o drogę. Tam się spotka..
Hatake mu przerwał, a ja wstrzymałam oddech. Z nadzieją czekałam na jakieś racjonalne wyjaśnienie tej sytuacji.
-Źle oceniasz sytuacje - rzucił w stronę Tenzou zimnym tonem. –Pozwolisz, że przedstawię ci moją żonę.
Cofnął się i chwilę później stanął obok mnie. Położył mi rękę na ramieniu i ścisnął, jakby chciał powiedzieć, ze teraz moja kolej, by ciągnąć tę bajkę.
Moje spojrzenie poszybowało ku przybyłym, którzy przyglądali się mi od progu. Szybo zorientowałam się, co powinnam powiedzieć, więc postanowiłam potwierdzić wersję Hatake.
-Och... tak... to mój mąż.

###

Uśmiechnąłem się do dziewczyny, zadowolony z jej trzeźwości umysłu. Spojrzałem triumfalnie na przyjaciela, który wyglądał mi na bardzo rozbawionego.
-Co cię tak rozbawiło? - Zażądałem wyjaśnień.
Yamato śmiał się wręcz konwulsyjnie. Na moje nieszczęście mój przyjaciel miał opinię plotkarza i taka wiadomość była dla niego wręcz upragnionym tematem. Już to słyszałem: Hatake schwytany w sidła prowincjuszki i to już nie pierwszej młodości.
-Cóż - udało mu się wydusić między napadami śmiechu. - Nawet, jeśli nie byliście małżeństwem, to teraz nim jesteście. Zdajesz sobie sprawę, że znajdujemy się w Annan, na zachód od Gretny, po szkockiej stronie granicy - przerwał na chwilę. - Według szkockiego prawa, mój drogi, deklaracja w obecności dwóch świadków uznana zostaje jako obowiązujący kontrakt małżeński. Gdy drzwi zamknęły się za gośćmi, przekręciłem zamek i oparłem się o framugę. Byłem kompletnie skołowany. Oczywiście, że słyszałem o tym prawie, ale nie miałem pojęcia, że przekroczyliśmy już granicę.
To moja towarzyszka pierwsza doszła do siebie.
-I co teraz zrobimy? - zZapytała z przerażeniem w głosie
-Obawiam się, że wpadliśmy we własne sidła. Chyba musimy na razie zaakceptować tą sytuację. Niestety Tenzou udaje się w to samo miejsce, co ja i jeśli nie chcę skompromitować ani siebie, ani pani, muszę panią zabrać.
Nie mogłem pozwolić, by Yamato rozgłosił taką informację w mieście. Jeśli przywiozę ze sobą dziewczynę, Tenzou będzie zmuszony uwierzyć w prawdziwość tej bajki. Miałem tylko nadzieję, że znajdę jakieś wyjście, by w późniejszym czasie unieważnić to małżeństwo. Tymczasem musiałem wypić piwo, które nawarzyłem.





Ohayo!
Tak oto na stronie pojawił się I rozdział trzeciego opowiadania. Muszę się przyznać, że pierwszy raz pisałam tak długie opowiadanie w pierwszej osobie.
Chciałabym też poprosić was o opinie. Wiem, że czytacie, ale nie wiem czy się wam podoba. Jesli mogłabym cos zmienić, żeby się to lepiej czytało to napiszcie. W końcu pisze to dla was. :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics