Zaparkowała samochód na strzeżonym parkingu, dwie
przecznice dalej. Kluby w porcie miały to do siebie, że każdy zaparkowany przed
nimi samochód znikał w przeciągu godziny, jeśli nie należał do szychy
przestępczego półświatka. Gdyby zaparkowała swoją maszynę w dokach, mogłaby już
nigdy jej nie zobaczyć.
Wysiadła z ciepłego wnętrza, trzaskając przy tym
drzwiami sfatygowanego
Mustanga i ruszyła chodnikiem w stronę nieoświetlonej części miasta, zapinając czarną skórę pod samą brodę. Przyspieszyła kroku, by za kolejnym zakrętem wejść w ostatni na tej ulicy snop światła. Nienawidziła tej dzielnicy, klubu, a już tym bardziej tego, co odbywało się w jego podziemiach. Już kiedy po raz pierwszy Hunter przyprowadził ją do Alibi, ani trochę jej się tam nie spodobało. Później dowiedziała się, że Greyson był jego stałym bywalcem i przez czysty przypadek znalazła się w Kryptach. Tego było jej już za wiele. Gdy zobaczyła Huntera na arenie, miała ochotę zeskoczyć na dół i porządnie przywalić w jego przystojną buźkę, ale uległa. Wiedziała, że ściąganie na siebie uwagi przy wkręcaniu się w nocny świat San Francisco, nie byłoby mądrym posunięciem. Wyszła z klubu bez gadania i odjechała do kwatery głównej Gildii. Jednak tym razem nie miała zamiaru odpuszczać.
Mustanga i ruszyła chodnikiem w stronę nieoświetlonej części miasta, zapinając czarną skórę pod samą brodę. Przyspieszyła kroku, by za kolejnym zakrętem wejść w ostatni na tej ulicy snop światła. Nienawidziła tej dzielnicy, klubu, a już tym bardziej tego, co odbywało się w jego podziemiach. Już kiedy po raz pierwszy Hunter przyprowadził ją do Alibi, ani trochę jej się tam nie spodobało. Później dowiedziała się, że Greyson był jego stałym bywalcem i przez czysty przypadek znalazła się w Kryptach. Tego było jej już za wiele. Gdy zobaczyła Huntera na arenie, miała ochotę zeskoczyć na dół i porządnie przywalić w jego przystojną buźkę, ale uległa. Wiedziała, że ściąganie na siebie uwagi przy wkręcaniu się w nocny świat San Francisco, nie byłoby mądrym posunięciem. Wyszła z klubu bez gadania i odjechała do kwatery głównej Gildii. Jednak tym razem nie miała zamiaru odpuszczać.
Weszła w
ciemną, obskurną uliczkę, nawet nie zwracając uwagi na szczury pałętające się
przy śmietnikach. Omijała wszystko, co wydało jej się podejrzane i brnąc dalej
w mrok zaułka, zupełnie zignorowała ochroniarza, stojącego u wlotu na tyły
budynku. Facet wiedział, że z zabójcami Shanksa nie należało zadzierać, więc
tylko skinął jej głową. Gdy stanęła przed żelaznymi drzwiami, uderzyła w nie z
całej siły. Chwilę po tym mała zasuwka się otworzyła, ukazując ciemne oczy.
Mężczyzna zmierzył ją ostrym wzrokiem, wyraźnie jej nie rozpoznając, na co
przewróciła oczami i podciągnęła lekko rękaw kurtki. Zdjęła skórzaną
rękawiczkę, unosząc przy tym dłoń bliżej twarzy. Na jej skórze widniał znak Gildii, czarny miecz, opleciony ciemno
zielonym wężem, którego łuski lekko błyszczały w świetle padającym z małego
prostokąta. Tatuaż otoczony był dziwnymi, ciemnoniebieskimi znakami,
przypominającymi runy. Mężczyzna burknął coś niewyraźnie, jednak bez sprzeciwu
otworzył drzwi, wpuszczając ją na korytarz. Mackenzie wyminęła go bez słowa,
ruszając słabo oświetlonym korytarzem w stronę kamiennych schodków.
Im niżej
schodziła, tym bardziej narastał hałas. Ostra rockowa muzyka mieszała się z
głośnymi śmiechami i jeszcze głośniejszymi okrzykami wiwatujących ludzi. Ryder
weszła do zatłoczonego pomieszczenia z krzywą miną. Tłum zgromadzony wokół
krańców areny wrzeszczał głośno, dopingując zawodników. Dziewczyna przejechała
wzrokiem po obleganych stolikach i barze, ale nie zobaczyła znajomej twarzy,
więc stanowczo ruszyła do zejścia na arenę. Było to pomieszczenie w kształcie
okręgu, którego dno znajdowało się jakieś pięć metrów poniżej poziomu baru, w
samym środku tego ponurego, kamiennego pomieszczenia. Na dół można się było
dostać tylko z dwóch stron, przez korytarze dla uczestników, wcześniej schodząc
do nich schodami, przylegającymi do ścian areny. Nikt nie zwrócił na nią uwagi,
biorąc ją za kolejnego uczestnika. Ludzie zupełnie nie przejmowali się tym, kto
ląduje na arenie. Dopóki załatwiał im dobrą rozrywkę, mógł to być choćby i
najzwyklejszy szczur.
Gdy Ryder
stanęła przed kratą odcinającą walczącym drogę ucieczki, prychnęła gniewnie.
Instynkt ani trochę jej nie zmylił, bo oto przed nią ukazał się półnagi Hunter,
patrzący z góry na powalonego i nie ruszającego się mężczyznę. Oddychał
gwałtownie, przez co mięśnie na jego klatce piersiowej, nieco dekoncentrowały
Mack. Na prawej piersi miał wytatuowany znak „Gildii”, a u dołu jego pleców
zdawał się odpoczywać wielki, czerwono-złoty smok, którego ogon znikał za
krańcem poplamionych krwią dresów. Na twarzy bruneta gościł
triumfalny uśmieszek, a w szarych oczach, dostrzec można było szalony błysk.
Miał też rozcięty łuk brwiowy, a lewe oko lekko napuchło. Zmieliła w ustach
przekleństwo, wwiercając w niego spojrzenie, jednak ten nie był w stanie
dostrzec sylwetki, chowającej się w mroku zejścia.
Po niespełna
minucie kraty uniosły się i z przeciwnej strony na arenę weszło dwóch
pracowników Krypt, by zabrać nieprzytomnego mężczyznę.
— Czy jest
ktoś jeszcze, kto stawi czoła Czarnej Bestii?! — Głos komentatora zirytował ją
jeszcze bardziej, a słowa sprawiły, że zachciało jej się śmiać. Z zaciętym
wyrazem twarzy wyłoniła się z mroku korytarza, rzucając skórzaną kurtkę na
podłogę za sobą. Stanęła pewnie tuż przed nosem zaskoczonego Huntera, krzyżując
ręce na piersiach.
— To jak,
Greyson? — mruknęła, mrużąc powieki. — Zabawimy się w kotka i myszkę?
Chłopak popatrzył na nią, zastanawiając się,
skąd ją tu przywiało. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że żartuje, jednak
złość bijąca z jej oczu sprawiła, że przełknął ślinę, kiwając zgodnie głową. Na
ten znak kraty zostały opuszczone, a Mack cofnęła się kilka kroków. Tłum
wrzeszczał jak oszalały, podczas gdy Hunter uważnie obserwował jej ruchy,
doskonale wiedząc, że jej płeć wcale nie była jej słabością. Ze swoją
zwinnością i sprytem miała szansę go pokonać, mimo że był silniejszy.
— Dlaczego tu
zeszłaś? — Stawiał ostrożnie kolejne kroki. — Po cholerę się tutaj wpakowałaś.
— Boisz się
przegranej? — Uśmiechnęła się słodko, poruszając wzdłuż ścian z gracją godną
drapieżnika.
— I po co ci
ten sarkazm, mała? — Zmrużył oczy, nie przestając obserwować choćby
najmniejszego ruchu nadgarstków dziewczyny.
Mack
przewróciła oczami i wystrzeliła do przodu, unosząc rękę. Hunter w ostatniej
chwili zablokował uderzenie w twarz i cofnął się w tył. Ryder bez zastanowienia
ruszyła za nim, zadając szybkie ciosy, które Greyson ledwo nadążał blokować. Po
kolejnym prawym sierpowym, szatynka uśmiechnęła się przebiegle i zanurkowała w
dół, podcinając chłopaka. Ten momentalnie wylądował na splamionym krwią
betonie, ale zdążył uchylić głowę, przed kolejnym ciosem.
— O co ci
chodzi, Ryder? — warknął, lekko, lecz skutecznie odpychając dziewczynę i
podniósł się na równe nogi.
— Miałeś się
tu nie pokazywać na czas tej roboty — syknęła, z trudem blokując pięść, wymierzoną
w prawy bok. Greyson spróbował powtórzyć jej wybieg, ale Mack szybko
zorientowała się w sytuacji i odskoczyła na bezpieczną odległość. Prychnęła
wściekle, mordując bruneta wzrokiem. — No, co jest?! — krzyknęła, zaciskając
dłonie w pięści. — Już nie masz żadnych pytań i zażaleń?!
— Mack,
wystarczy. — Zablokował kolejny cios, wymierzony w twarz i pchnął dziewczynę w
stronę ściany. Zaraz pojawił się przed nią, przygniatając ją ramieniem do
zimnych kamieni. Próbowała się wyrwać, ale złapał ją w pułapkę, wykorzystując
chwilę rozkojarzenia i unieruchomił na dobre. — Po co tutaj przyszłaś?
— Bo cię
wszyscy, do cholery szukają, idioto skończony! — Popatrzyła prosto w szare
tęczówki. — Mamy robotę do zrobienia, a ty szlajasz się po dokach i dajesz
sobie obijać mordę!
— To na
cholerę tu wchodziłaś, zamiast krzyknąć do mnie z korytarza? — Zmarszczył brwi,
próbując opanować gniew. — Po co ci był ten teatrzyk?
— Już ty
dobrze wiesz, po co.
— Do jasnej
kurwy nędzy, Mack! Przestań się tak zachowywać. — Uderzając pięścią w ścianę
tuż obok jej twarzy.
— Zachowuje
się normalnie — wycedziła przez zęby, nawet nie mrugnąwszy okiem. — Obiecałeś,
że dopóki nie skończymy roboty, nie postawisz nogi w tym gównie.
— Mack, ja...
— Po prostu
się zamknij! Wychodzimy stąd, czy ci się to podoba, czy nie i więcej tu nie
wrócisz, rozumiesz? — Hunter prychnął pod nosem, ale skinął głową. — A teraz
zabieraj te łapy i rusz dupę.
Greyson cofnął
się o krok. Kraty zostały uniesione, co skutkowało podniesieniem okrzyków
radości wśród ludzi na górze.
— Nie myśl, że
ta rozmowa cię ominie. — Zagroziła, ruszając w stronę korytarza. — Na razie
mamy robotę do zrobienia.
***
Wparowali do
bazy operacyjnej Jacka, gdzie wcześniej skierowała ich Liz. Dziewczyna przez
całą drogę nie odezwała się do Huntera słowem, co bardzo mu nie przeszkadzało,
ale wiedział, że było zapowiedzią burzy. Jego humor również się popsuł, gdy
tylko weszli do bazy. Na widok Adama, Mack zatrzymała się w pół kroku, przez co
szaro oki na nią wpadł. Posłała mu ostre spojrzenie znad ramienia, zaraz
wracając wzrokiem do znienawidzonego szatyna.
— Co on tu
robi? — Zacisnęła dłonie w pięści.
— Czego się
dziwisz? — Sanders uśmiechnął się z wyższością. — W końcu mam was nadzorować,
Ryder.
Mackenzie
prychnęła pod nosem i rzuciła mu mordercze spojrzenie, które momentalnie
złagodniało, gdy skierowała uwagę na Liz.
— Co się
stało?
— Mamy problem
— wymamrotała zielono oka, próbując ukryć swoje rozczarowanie.
Adam był jej
dobrym przyjacielem, tak samo, jak Mack. Bolało ją to, że nie potrafili się
dogadać. Wiecznie darli ze sobą koty, doprowadzając ją do białej gorączki.
Żadne z nich nigdy nie powiedziało jej, o co chodzi. Ryder nie chciała pisnąć
choćby słówka nawet Mattowi i Liz mogła tylko sobie wyobrażać, jak bardzo
musiało go to boleć. Znali się z Mack od dzieciaka, traktował ją jak młodszą
siostrę, a ona nie chciała mu zaufać. W dodatku blondyn wychodził z siebie
widząc, że Hunter doskonale zdaje sobie sprawę z sytuacji i najwidoczniej jest
w nią zamieszany. Przez to, kiedy tylko Parker choćby wspominała o tym
konflikcie, blondyn miał ochotę rozłupać czaszkę Huntera o beton. Elizabeth już
nie raz uspokajała go, pozwalała mu się wygadać, ale i powstrzymywała przed
wparowaniem do pokoju Greysona, co wywołałoby tylko kolejną, niepotrzebną awanturę.
Sytuacji też
ani trochę nie poprawiał fakt, że ta dwójka pracowała razem, jako tajna broń
organizacji, duet do zadań specjalnych, nazywany Demon’s Revenge. Liz
przerażało to, że nazwa „psychopatyczny duet”, jaka panowała wśród szeregów,
nie została wymyślona ze względu na ich specyficzne zainteresowania. Dziewczyna
tylko jeden jedyny raz odważyła się spojrzeć na mężczyznę, który stał się
ofiarą tej dwójki. Do teraz trudno było jej uwierzyć, że mogli zrobić coś tak
strasznego, a widok zwłok nawiedzał ją podczas najgorszych koszmarów, nie dając
zapomnieć o przerażającej naturze przyjaciół.
— Elizabeth! —
Dziewczyna podskoczyła, gdy tuż przy jej uchu rozległ się krzyk. — Jaki
problem? — Mack wbiła w nią spojrzenie pełne wyrzutu.
— A tak,
przepraszam. Odpłynęłam. — Przeczesała palcami rude fale. — Wiecie, że nasza
siatka kontaktów, jest jedną z najlepiej rozwiniętych w mieście, prawda?
Ryder
wymieniła z brunetem kontrolne spojrzenie, po czym oboje przytaknęli, marszcząc
przy tym zabawnie brwi. Gdyby nie powaga sytuacji, Liz pewnie zaczęłaby się
najzwyczajniej śmiać z ich kompatybilności.
— Cóż,
wychodzi na to, że gówno, a nie rozwinięta — wymamrotała ponuro, łapiąc w palce
nasadę nosa. — Zupełnie nikt nie słyszał o tym typie, nikt go nie widział,
wszystkie dopływy informacji milczą jak zaklęte. Nie jesteśmy w stanie wyłapać
niczego od naszych informatorów.
— Gratuluje
skuteczności — prychnął pogardliwie Adam. — Jak tak dalej pójdzie, wpakujecie
się w poważne kłopoty.
— Może zamiast
kłapać tym dziobem, sprawdziłbyś, czy nie ma cię na dnie Atlantyku? — Niebiesko
oka rzuciła mu ostre spojrzenie. Wiedziała, że po takich komentarzach. Matt nie
da jej żyć przez kolejny tydzień, ale nie potrafiła inaczej reagować na
Sandersa.
— Mack, daj
spokój. — W pomieszczeniu rozbrzmiał zmęczony głos Johnsona, który właśnie
przysiadał na biurku. Chłopak wyglądał, jakby nie spał, przez co najmniej
tydzień, co zaniepokoiło dziewczynę. To było do niego niepodobne. Co prawda nie
należał do najmilszych osób, ale zawsze tryskał energią. Posłała mu podejrzliwe
spojrzenie, ale po chwili zrezygnowała, stwierdzając, że jeśli będzie chciał,
sam jej powie. Swoją uwagę skoncentrowała na informatorze, który dotąd nie
potwierdził, ale też nie zaprzeczył słowom Liz.
— To prawda —
westchnął ciężko. — Nie mamy zupełnie nic.
— Czekaj
chwilę. — Hunter momentalnie oprzytomniał. — Nie dostaliście informacji od
siatki kontaktów organizacji i waszych własnych, tak? — Brunet jedynie skinął,
głową, czekając na rozwinięcie wypowiedzi. — W takim razie, chyba znam kogoś,
kto może nam pomóc. — Uśmiechnął się, spoglądając porozumiewawczo na Ryder. —
Chyba czas odwiedzić Lupina, nie sądzisz?
Dziewczyna po
chwili zastanowienia skinęła głową, uśmiechając się triumfalnie w stronę
szatyna. „Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni, Sanders”.
Zanim wyszli, wyjaśnili pozostałym, że mają
tam znajomego Japończyka, przez którego ręce dziennie przepływają setki, jeśli
nie tysiące przydatnych informacji. Jeśli już ktoś miał wiedzieć coś na temat
Mendeza, jego ludzi i melin, to tylko Osamu.
***
Jack wparował
do pokoju Matta jak burza, nawet nie racząc zapukać.
— Wstawaj, nierobie cholerny — rzucił na wstępie po
czym zatrzymał się w pół kroku na widok Elizabeth, wychodzącej z łazienki w
samym ręczniku. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, na co brunet odwrócił się do
niej tyłem, mamrocząc ciche „przepraszam”. Parker szybko porwała ubrania
leżące na krześle i wróciła do łazienki, nie mruknąwszy choćby słowa. Chłopak
odetchnął, na powrót odwracając się do blondyna, który siedział już na łóżku w
samych dresach.
— Zapomniałem, że tylko do Huntera można tak wpadać
— burknął haker, drapiąc się w zakłopotaniu po karku. Matthew zaśmiał się
perliście, wprowadzając go w jeszcze większą konsternację. Jack posłał mu ostre
spojrzenie, po czym przewrócił oczami. — Typowy Johnson.
— Nic się nie stało. — Usłyszał za sobą głos Liz,
która właśnie weszła do pokoju, wycierając mokre włosy ręcznikiem. Usiadła na
kanapie, posyłając mu krzywy uśmiech, a Matt podniósł się na równe nogi i
podszedł do biurka, by się o nie oprzeć.
— Co jest?
— Mam złe
wieści. — Jack pomachał blondynowi przed nosem żółtą teczką, którą zaraz rzucił
na biurko. — Przejrzałem lokacje i kontakty, które podrzucili mi wczoraj,
Greyson i Ryder. Nasz cel się zabezpieczył i to nie byle jak. Zwrócił się o
pomoc do Danielsa.
— Żartujesz
sobie? — Matt napiął mięsnie, wpatrując się z niedowierzaniem w hakera.
— Uwierz,
chciałbym, żeby to był żart. —
Westchnął ciężko, przeczesując palcami czarne kosmyki.
— Cholera
jasna! — Blondyn uderzył pięścią w blat biurka, przez co Liz podskoczyła na
kanapie, wlepiając w niego zaskoczone spojrzenie.
— Kim jest
Daniels? — wydusiła w stronę Jacka, uważnie obserwując przy tym reakcję swojego
chłopaka.
— Ten typ ma w
garści jedną trzecią melin w San Francisco. — Brunet oprał się o ścianę,
krzyżując ręce na piersi.
— Co znaczy,
że...?
— Co znaczy, że mamy na
karku wojnę gangów podlegających tym dwóm mafiom — warknął Matt, wściekle
wpatrując się w żółtą teczkę z danymi, leżącą na blacie. Nie mógł uwierzyć, że
kolejny raz, Shanks z całą tego świadomością, wpakował ich w poważne bagno.
Johnson był pewien, że nie puści ich po dobroci, ale mieszanie swoich
najlepszych ludzi w konflikty między kartelami narkotykowymi? Tego było mu już
za wiele. — Właśnie przestaliśmy hamować ten psychopatyczny duet. Od teraz zero
ograniczeń, zero litości, zero wahania. Jeśli w to wejdziemy, musimy mieć na
uwadze zagrożenie życia. Daniels tak łatwo nam nie odpuści.
— Dlatego od teraz
będziecie działać w dwójkach. Zresztą nie tylko działać — mruknął Jack. — Nie
będziecie wychodzić z kwatery w pojedynkę, jasne? Za dużo pytaliście i ktoś na
pewno już wziął was na celownik.
— Mack i Hunter o tym
wiedzą? — zapytała Liz, marszcząc brwi.
— Już ich powiadomiłem —
mruknął ponuro. — Za godzinę jadą razem do doków, poobserwować faceta, który po
raz ostatni widział Forbsa i trochę powęszyć w okolicy. Wy macie się zbierać i
jechać do śródmieścia, gdzie ostatnio widziano tego kolesia. Namiary macie w
teczce. Tylko się nie rozdzielajcie, okej?
Skinęli mu zgodnie
głowami, dzięki czemu Jack z czystym sumieniem opuścił pokój blondyna. Ta
sprawa zaczynała zakrawać o jakiś żart. Pierwszy raz Gildia wpakowała się
pomiędzy dwie mafie, narażając na niebezpieczeństwo członków organizacji. Co
więcej, Sanders zaczął nagle znikać na całe dnie, a Chase węszył ostatnio w
pobliżu pokoju Mack. Cała sytuacja zaczynała śmierdzieć jeszcze bardziej, niż
na samym początku. To nie wróżyło nic dobrego.
***
— Możesz mi do jasnej cholery wyjaśnić, co tam
robiłeś? — Mack rzuciła skórzaną kurtkę na oparcie kanapy.
Po godzinnej rozmowie z Dazaiem, wrócili do kwatery
z listą nazwisk i melin, którą przekazali Jackowi. Od niego już zależało, co
dalej mieli zrobić. Niestety marzenia Huntera o odpoczynku zostały zażegnane z
chwilą, w której Mackenzie ruszyła za nim do pokoju.
— Chyba doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co
tam robiłem. — Rzucił się na niepościelone łóżko, stojące w rogu pomieszczenia.
Ryder stanęła nad nim, krzyżując ręce na piersi. Miała już po dziurki w nosie
jego bagatelizowania sytuacji i olewania wszystkich obowiązków.
— Obiecałeś mi, że nie pójdziesz tam dopóki nie
skończymy roboty.
— Oj, mała. Nie bądź taka restrykcyjna — burknął
przekręcając się na bok. Podparł głowę na zgiętej ręce i wlepił w nią jasne
spojrzenie. — I tak nie zrobiliśmy żadnych postępów, więc czemu miałbym trochę
nie zarobić.
— Hunter, do cholery! — krzyknęła, pochylając się
na nim i łapiąc w dłonie materiał szarej koszulki. — Obiecałeś!
Greyson uśmiechnął się przebiegle i łapiąc za jej
nadgarstki, pociągnął na siebie. W przeciągu kilku sekund znalazł się na
dziewczynie, przyciskając jej ręce do poduszki. Mack zaczęła się szarpać, więc
wzmocnił uścisk i pochylił się nad jej twarzą.
— Przepraszam, okej? Musiałem odreagować — mruknął,
rozbawiony jej próbami oswobodzenia się. — I tak nic ci to nie da. Jestem
silniejszy.
— Złaź ze mnie, kretynie cholerny. — Wlepiła w
niego roziskrzone spojrzenie. — To nie jest zabawne!
— Dla mnie jest.
Mackenzie zacisnęła zęby. Z jednej strony miała
ochotę przyłożyć mu w tą szczerzącą się gębę, a z drugiej nadal nie mogła
pozbyć się strachu o niego. Odetchnęła głęboko, rozluźniając mięśnie.
— Wiesz, że mogło ci się coś stać? — powiedziała
cicho, odwracając wzrok. — Co by było, gdyby tamten koleś był silniejszy.
— Ale nie był.
— Ale mógł być! — krzyknęła, na powrót wwiercając w
niego niebieskie tęczówki. — To ty mogłeś tam leżeć bez ruchu!
— Mack? — Hunter wlepił w nią zszokowane
spojrzenie. — Ty płaczesz?
Ryder zacisnęła powieki, klnąc pod nosem. Nie
chciała przy nim płakać, nie chciała, żeby wiedział, jak dużo dla niej znaczył,
jak bardzo się o niego bała.
— Hej,
mała, jestem tu, okej? — Puścił nadgarstki dziewczyny i oparł swoje czoło na
jej, ocierając przy tym płynące po policzkach łzy. — Nic mi się nie stało.
Nie wytrzymała słysząc tak rzadko u niego
spotykany, łagodny ton. Nie mogła otworzyć oczu, nie byłaby w stanie spojrzeć w
jego szare tęczówki, przepełnione troską i uczuciem, które już od kilku lat
próbowała wypierać, mając na uwadze ich dobro. Wykorzystując sytuację,
zepchnęła go z siebie i szybko podniosła się z łóżka. W kilku krokach dopadła
kanapy skąd porwała kurtkę i ruszyła w stronę wyjścia.
— Nie jesteś niepokonany,
Hunter — mruknęła cicho, zatrzymując się w progu drzwi. — Lepiej, żebyś w końcu
to zrozumiał.
Po tych słowach wyszła,
zostawiając bruneta z mętlikiem w głowie.
***
Mackenzie siedziała na
stołku przy wyspie kuchennej. Próbowała wmusić w siebie chociaż kilka kęsów,
ale żołądek skręcał się jej niemiłosiernie, obrzydzając uwielbiane naleśniki. Od
sytuacji w pokoju Huntera, nie rozmawiała z nim, a czekała ją wspólna wycieczka
do doków. Była pewna, że nie spojrzy mu w twarz, nie mówiąc o zwyczajnej
rozmowie. To było ponad jej siły. Wpatrywała się w krajobraz za oknem, mrucząc
z niezadowoleniem na widok zbierających się chmur. Nawet nie usłyszała, kiedy
drzwi kuchenne się otworzyły.
— Nie powinnaś być teraz
w dokach? — Zesztywniała na dźwięk znienawidzonego głosu.
— Czego chcesz? — Uniosła
wzrok na Adama, opierającego się o czerwone płytki, zdobiące ściany. Szatyn
uśmiechnął się przebiegle, by po chwili postawić dwa kroki w przód i zacisnąć
dłoń na jej szyi. Uniósł rękę, czym zmusił ją, by wstała i wbił w nią chłodne
spojrzenie.
— Może grzeczniej,
dziwko? Radziłbym uważać na to, co mówisz.
— Bo co mi, do kurwy
nędzy zrobisz, popaprańcu? — wycedziła przez zęby, wbijając paznokcie w jego
rękę. — Dosłownie każdy może usłyszeć teraz mój krzyk.
— Zawsze mogę znaleźć
miejsce, w którym twój chłoptaś cię nie znajdzie. — Jego uśmiech przyprawił ją
o dreszcze. — Zapomniałaś już, że wtedy ocalił cię cud?
Pamiętała. Doskonale
pamiętała każde słowo, każdy ruch, każdy odrażający dotyk. To wtedy po raz
pierwszy w swoim życiu była przerażona do granic możliwości. Wiedziała, że
gdyby nie przypadkowe wparowanie Huntera do jej pokoju, nie pozbyłaby się
traumy do końca życia.
— Zabieraj łapę,
popierdoleńcu — warknęła, szarpiąc jego ręką z całej siły.
Adam puścił ją, cofając
się o krok, jednak uśmiech nie schodził mu twarzy, gdy Mack pocierała obolałą
szyję. Otworzył usta, chcąc jeszcze coś dodać, ale wtedy drzwi otworzyły się, a
nich stanął Greyson. Gdy tylko zrozumiał, co się dzieje, stanął pomiędzy
Sandersem a dziewczyną, piorunując szatyna wzrokiem.
— Spierdalaj — warknął,
napinając mięśnie.
— Czego toczysz pianę?
Przecież my tylko tu sobie rozmawialiśmy.
— Powiedziałem,
spierdalaj — syknął, mrużąc powieki.
— Dobra, dobra. — Adam
uniósł ręce, cofając się o krok. — Już mnie tu nie ma.
— Jeśli jeszcze raz
zobaczę cię w jej pobliżu, pożałujesz, że się urodziłeś — wycedził przez zęby,
obserwując jak szatyn z uśmiechem opuszcza pomieszczenie. Kiedy zatrzasnął
drzwi, odwrócił się w stronę zszokowanej dziewczyny.
— Wszystko w porządku? — zapytał, przybliżając się do niej.
Gdy Mackenzie skinęła mu
głową, rozluźnił się i przyciągnął ją do siebie, obejmując ramionami.
Dziewczyna mimowolnie wtuliła się w niego czując, że dłużej nie powstrzyma
drżenia. Adam był jedynym człowiekiem, który samymi słowami mógł doprowadzić ją
do takiego stanu. Nienawidziła się za tą słabość, ale taka była rzeczywistość.
Przeszłość związana z Sandersem, nie dawała jej spać po nocach i tylko Hunter
wiedział, jak straszna była.
— Dziękuję — wyszeptała w
końcu, nadal chowając twarz w czarnej bluzie.
— Już wtedy obiecałem, że
nic ci nie zrobi, pamiętasz? — mruknął, opierając brodą na jej głowie. —
Dotrzymam tego słowa.
Mack tylko bardziej
wtuliła się w chłopaka, pozwalając mu trzymać się w ramionach jeszcze chwilę.
Chociaż nigdy dobrowolnie by się do tego nie przyznała, czuła się przy nim
bezpiecznie. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby poczuła się pewniej, jedno
słowo, żeby poprawił się jej humor, jeden gest, żeby wprawić ją w zakłopotanie.
Hunter oddychał
spokojnie, wpatrując się w szare niebo za oknem. Miał ochotę poznać twarz Adama
z szorstkim asfaltem, ale wiedział, że Mack go teraz potrzebowała. Żałował, że
nie zatłukł tego śmiecia, kiedy miał okazje, a miał ich sporo. Adam często
pojawiał się w Kryptach. Wystarczyło po prostu zejść na arenę i rozwalić jego
głowę o kamienne ściany. To jednak oznaczałoby kłopoty w Gildii, a tego Hunter
musiał unikać za wszelką cenę, jeśli chciał się wydostać z rąk Shanksa. Mógł
jedynie mieć tego popaprańca na oku i pilnować bezpieczeństwa Mackenzie.
***
Od ponad
godziny siedzieli w niedużej kawiarence, uważnie obserwując ludzi wchodzących i
wychodzących z małego sklepiku z pamiątkami, znajdującego się po drugiej
stronie ulicy. Informator Huntera powiadomił ich, że to zwykła przykrywka
interesu Danielsa, a ich cel miał się tam pojawić z dostawą kokainy.
— Myślisz, że
Forbs się tu dzisiaj zjawi? — Zagaiła Liz, mieszając słomką zamówiony koktajl.
— Kto wie? —
westchnął Matt, rozpierając się wygodniej na krześle. — Może będziemy mieć
szczęście. Jeśli się tu pojawi znaczy, że Jack dorwał dobrą bazę danych i na
spokojnie będziemy mogli zaplanować akcję.
— Oby tak było
— mruknęła markotnie, patrząc na spokojną ulicę. — Mam już dość tego błądzenia.
To po prostu śmieszne, że jedna mała płotka, została tak zmyślnie ukryta przez
Danielsa. Żeby nawet nasze kontakty nic nie wiedziały? To już po prostu żart.
— Tsaa —
wymamrotał blondyn, ziewając ukradkiem. — Mam już tego po dziurki w nosie.
Jeśli to nie ten trop to już nie wiem co... — zamilkł nagle, prostując się na
krześle.
— Matt?
Ten nic nie
mówiąc, wskazał na mężczyznę, wychodzącego ze sklepiku. Liz wytrzeszczyła oczy,
łapiąc w dłoń komórkę. Szybko znalazła zdjęcie Forbsa i spojrzała jeszcze raz
na oddalającego się mężczyznę.
— To on —
mruknęła i wstała, zakładając na ramiona bluzę.
— Jakim cudem
nie zauważyliśmy, kiedy wchodził do środka? — Matt zostawił na stoliku
pieniądze i ruszył za El do wyjścia. — Wszedł tyłem?
— W takim
razie, dlaczego wyszedł przodem? — warknęła, nie spuszczając wzroku z bruneta.
— Nie mam
pojęcia. — Blondyn zmarszczył brwi, wymijając kolejnego przechodnia. — To
śmierdzi na kilometr.
Przeciskali
się między ludźmi podążając w ślad za Forbsem, coraz bardziej zbliżając się do śródmieścia. Coś im nie
pasowało w zachowaniu tego faceta. Co chwilę zmieniał uliczki, wprowadzając ich
w ciemne zakamarki San Francisco. Gdy przyspieszył, Matt warknął pod nosem
robiąc to samo. Liz zmarszczyła jednak brwi, uświadamiając sobie jedną rzecz.
Facet wiedział, że był śledzony. Biorąc pod uwagę fakt, że nie odwrócił się w
ich stronę ani razu, musiał zauważyć ich w sklepiku. Liz poskładała wszystkie
fakty, gdy zauważyła gdzie się kręcą. Zaklęła pod nosem, gdy Forbs zaczął biec
w stronę jednej z melin Danielsa. Dopadła do Matta, zanim zrobił to samo i
szarpnęła nim w tył.
— Co ty
wyprawiasz? — warknął, chcąc się jej wyrwać, jednak ta mocniej wbiła paznokcie
w jego ramię.
— Uspokój się,
do cholery — syknęła, ciągnąc go w przeciwnym kierunku. — On wiedział, że go
śledzimy, to pułapka.
— Co ty
gadasz? Jaka pułapka. Przecież nas nie widział.
— Matt, pomyśl
trochę. Zapomniałeś, co mówił Jack? Ten facet musiał nas zauważyć przez szybę.
Okna sklepiku były przyciemniane, ale kawiarni już nie. Gość który stał za
ladą, musiał mu powiedzieć, że siedzimy tam od godziny i obserwujemy klientów.
— Blondyn wlepił w nią spojrzenie, by po chwili przymknąć powieki i warknąć z
irytacją.
— Cholera
jasna, strąciłem czujność — burknął, uderzając pięścią w ścianę budynku. — Co
teraz zrobimy?
— Nic —
odparła Liz, ciągnąc go w stronę głównej ulicy. — Wracamy do kwatery. Wiemy, że
Jack wyłapał dobrą bazę danych. O to nam chodziło.
Johnson
westchnął ciężko, ale przytaknął dziewczynie i ruszył za nią z powrotem ku
kawiarni.
***
Mackenzie
miała dość. Chodzili po dokach od ponad trzech godzin, a i tak niczego się nie
dowiedzieli. Facet, którego mieli śledzić, też nie okazał się zbyt interesującą
osobą. Koniec końców nie wytrzymała i mimo protestów Huntera, jak i obietnicy
złożonej Jackowi, zostawiła bruneta w innej części portu, zabraniając wracać za
nią. Musiała odsapnąć i poskładać myśli do kupy. Im dłużej to trwało, tym
bardziej poszukiwania działały jej na nerwy. Westchnęła ciężko i przystanęła na
środku pustej, brukowanej drogi, biegnącej wzdłuż przystani. Liczyła na to, że
chociaż Liz i Matt się czegoś dowiedzą.
Gdy tak stała
zamyślona, wlepiając wzrok w rozgwieżdżone niebo, dobiegł do niej odgłos
kroków. Zirytowana odwróciła się, mając zamiar przywalić swojemu partnerowi w
twarz, jednak zamiast przystojnej buźki Huntera, zobaczyła dwóch mężczyzn z
czarnymi maskami na twarzach. Gdy ich wzrok wylądował na jej osobie, Ryder w
mig pojęła, o co się rozchodzi. Bez namysłu rzuciła się do ucieczki, z
nadzieją, że Hunter jest bezpieczny, albo chociaż w porę dostrzegł zagrożenie.
Greyson jednak
wcale nie był tak daleko, jak się jej wydawało. Po kilku minutach spaceru zawrócił
w jej stronę, nie widząc sensu w dalszym kręceniu się po dokach. Gdy zobaczył
biegnące sylwetki na nabrzeżu, stanął jak wryty. Zauważył że to była Mack. Mack
uciekająca przed jakimiś typami. Zaklął pod nosem i rzucił się w pogoń, w
myślach powtarzając tak wyszukaną wiązankę, że nawet w najgorszych rynsztokach
zatykano by sobie uszy. Widział, jak dziewczyna w amoku skręca w coraz to nowe
uliczki, by po chwili pojawić się na powrót na głównej drodze. Wiedział, co
kombinowała i miał tylko nadzieję, że zdąży tam dobiec przed tymi typkami.
*
Ryder
próbowała dotrzeć do latarni, po drugiej stronie zatoki, jednak była to
odległość około dwóch kilometrów, a mężczyźni zadawali się coraz bardziej
przyspieszać. Czuła, że zaczyna tracić na szybkości i wysoka budowla zdawała
się jej być bardziej odległa, niż w rzeczywistości. Odwróciła się za siebie,
chcąc ocenić swoją przewagę. To był jej pierwszy i ostatni błąd. Gdy zauważyła
brak jednego ze ścigających, było już za późno. Poczuła tylko mocne uderzenie w
bark i przejmujące zimno, gdy jej skóra zetknęła się z lodowatą wodą. Zaczęła w
panice machać rękami, jednak woda już dawno się nad nią zamknęła nie
przepuszczając przez swoją taflę praktycznie żadnego światła. Mack próbowała
machać nogami, jednak mięśnie, zmęczone po szybkim biegu, odmawiały jej
posłuszeństwa. Pruła chaotycznie wodę rękami, ale czuła tylko, jak opada coraz
niżej. Powoli zaczynało brakować jej powietrza. Płuca coraz bardziej bolały,
palce kostniały z zimna, a powierzchnia jedynie się od niej oddalała. W końcu
odpuściła walkę, tracąc resztki świadomości. Ostatnie, co zarejestrowała, to
czyjaś sylwetka nurkująca w przejmująco lodowatych wodach zatoki.
*
Hunter był już
blisko, kiedy Mackenzie została zepchnięta do wody. Wiedział, że nigdy nie była
dobrą pływaczką, a teraz osłabiona przez wysiłek, nie miała szans wygrać z
żywiołem. Widział też, jak dwójka typów, którzy ją gonili, znika za zakrętem.
Miał ochotę pobiec za nimi i ich pozabijać, ale ważniejsze było życie Mack.
Zaklął siarczyście z rozpędu skacząc w czarną toń.
Wstrząsnął nim
dreszcz, gdy jego skóra zetknęła się z wodą, jednak zacisnął zęby i dalej
płynął w dół, chcąc jak najszybciej wyciągnąć dziewczynę na brzeg. Widział jak
Ryder uporczywie starała się podpłynąć w górę, jednak nagle zaprzestała
jakiegokolwiek ruchu, łapiąc dłońmi za gardło. Hunter zrozumiał, że
rozpaczliwie próbuje zachować powietrze, które jeszcze gdzieś tliło się w jej
płucach. Przyspieszył ruchy, mając nadzieję, że dopłynie do niej na czas.
Przeraził się, gdy zobaczył, że straciła przytomność. Objął ją w talii i zaczął
pracować mocno nogami, chcąc jak najszybciej wynurzyć się na powierzchnię. Po
czasie nie dłuższym niż minuta, wyciągnął dziewczynę na brzeg, od razu
zaczynając sztuczne oddychanie. Jednak sekundy leciały nieubłaganie, a
dziewczyna nadal nie dawała znaku życia. Hunter zaczął w panice krzyczeć o
pomoc, pomiędzy wdechami. Nie mógł jej stracić. Nie potrafiłby się z tym
pogodzić. Gdyby nie ta dziewczyna, skończyłby w jakiejś melinie ćpunów albo
dawno pozwolił się zabić na arenie. To ona jako pierwsza wbiła mu do głowy, że
życie trzeba szanować, nie ważne, jak spieprzone by nie było. Nie zasługiwała
na taką śmierć.
— Cholera
jasna, Ryder, nie umieraj mi tu — warknął, uparcie uciskając klatkę piersiową
dziewczyny. — Nie umieraj, jako własność tego sukinsyna, Mack!
Gdy już
zaczynał opadać z sił, dziewczyną wstrząsnął dreszcz. Zaczęła kaszleć,
wypluwając wodę, nagromadzoną w płucach. Gdy przez Huntera przepłynęła pierwsza
fala szoku, pomógł jej usiąść, opierając dziewczynę o swoją klatkę piersiową i
odetchnął z ulgą, opierając czoło na jej ramieniu.
— Ja pierdole
— Objął ją i przyciągnął bliżej siebie. — Nigdy więcej mi tak nie rób
dziewczyno. Inaczej sam cię ukatrupię. Rozumiesz? Ukatrupię.
Dziewczyna w odpowiedzi uderzyła go lekko w ramię, zajęta normowaniem
oddech.
Ohayo :)
Dzisiaj druga część konkursowego opka. Wiem, że pewnie wielu z was czeka z niecierpliwością na stare historie, ale póki co muszę nieco przystopować z pisaniem przez tę kwalifikację, więc wstawiam to, co mam w zapasie napisane. Ale 26/27 zaczynam znowu działać, bo zaniedbałam wszystkie blogi. Także cierpliwości ^^
Pozdrawiam serdecznie i do następnego :D
Psst. Niedługo (znaczy dzisiaj lub jutro) na blogu pojawi się ankieta. Prosiłabym o oddanie głosów, żeby wiedziała, nad którym opowiadaniem zasiąść w pierwszej kolejności.
Gdybyś miała wgląd do moich myśli, kiedy zaczęłam czytać ten rozdział, to nie wiem czy byś się śmiała czy załamała ręce. To było coś w stylu: "ten na H to był ten niby brat czy moje ten którego tak nie lubi, ale on ma na nią chętke. Czekaj, to chyba brat, ale jakiś inny spał z Liz, to może jednak nie. No ale tego pierwszego miała nie lubić. Kurwa, o co w tym chodzi?! To jest ich trzech?" No i musiałam przeczytać pół rozdziału, potem wrócić do pierwszego. Mega się skupić na tym kto jak się zwał, potem jakoś to sobie uzmysłowić i przeczytać niektóre fragmenty z tego rozdziału ponownie i dopiero załapałam. Masakra! Nie ponosisz tu winy, to ja mam problemy z imionami i nazwiskami ;-) Czy Ty masz tu opis do tego opowiadania? Tak żeby przed przystąpieniem do czytania, możnaby sobie przypomnieć imiona, nazwiska i ksywki? Bo zastanawiam się czy jak pojawi się kolejna notka, to ja znowu dam popis swojej ułomności ;-)
OdpowiedzUsuńCo do tekstu, to mi się podobało. Zaczynam się przekonywać do tego opowiadania ;-)
Weny i chęci do pisania :-)
Śmiałam, zdecydowanie :D Powiem tak. To nie do końca Twoja wina. Tu też jest ten mankament, że opowiadanie było "projektowane" na one-shoota, z rzuceniem czytelnika na głęboką wodę w organizację, gdzie z zasady jest wielu ludzi, a że to środek akcji, wszyscy się znają, więc to również moja wina.
UsuńSzczerze mówiąc, to dużo sobie myślałam i tak się zastanawiam, czy by do miniaturek nie dorzucić takiej małej stronki z bohaterami. Znaczy do każdej jednej. To by chyba pomogło?
Dzięki wielkie za komentarz ^^
Pomogłoby, zwłaszcza gdy opowiadanie dotyczy całkiem nowych postaci. Jeśli to są osoby z mangi Naruto, to są tak dobrze nam znane, że od razu wiemy jakie mają włoski, oczki, ksywki. Nie ważne jak kogoś nazwiesz, to już się kojarzy, a jak coś nowego, to już jest trochę gorzej. Ja przy czytaniu jestem wzrokowcem i nie cierpię, gdy dwie postacie mają imiona na tą samą literkę, albo w jakiś sposób ich nazwiska czy imiona są podobne. Nawet w serialach jakie oglądam mam problem z zapamiętaniem niepolskich imion :) Ogarnę sprawę, ale jak ktoś sypie wieloma imionami na raz, a nie wprowadza postaci po kolei w odstępach czasowych, to się gubię. Taki spis byłby bardzo przydatny. No ale to moje zdanie ;P
UsuńTeraz jak już ogarnęłam, to dam sobie radę przy kolejnym rozdziale :))
W Ciebie wierzę, ale kto co się roi w głowach onnych czytelników XD Chyba się dzisiaj pokuszę o ten spis zanim wstawie ostatnią część ;)
Usuń