Siedziałam ściśnięta między kobietą o dość sporych
gabarytach z wielkim koszem na kolanach a mężczyzną, od którego niemile
zalatywało alkoholem. Myślami byłam przy hrabinie Mitarashi, u której miałam
objąć stanowisko damy do towarzystwa, po tym jak moi rodzice zginęli w wypadku.
Do
nieszczęścia doszło na wiejskiej drodze w Little Shefild, niedaleko naszego
domu.
Młody woźnica królewskiego dyliżansu pocztowego stracił panowanie nad rozpędzonym powozem, gdyż zbytnio pofolgował sobie w piciu. Na zakręcie zjechał na drugą stronę drogi, prosto na kariolkę mojego ojca. Chociaż mój tato był świetnym woźnicą i jak mówili świadkowie, robił wszystko, by uniknąć zderzenia, nie zdołał tego zrobić. Dyliżans pocztowy z wielką siłą uderzył w powóz zabijając moich rodziców na miejscu.
Młody woźnica królewskiego dyliżansu pocztowego stracił panowanie nad rozpędzonym powozem, gdyż zbytnio pofolgował sobie w piciu. Na zakręcie zjechał na drugą stronę drogi, prosto na kariolkę mojego ojca. Chociaż mój tato był świetnym woźnicą i jak mówili świadkowie, robił wszystko, by uniknąć zderzenia, nie zdołał tego zrobić. Dyliżans pocztowy z wielką siłą uderzył w powóz zabijając moich rodziców na miejscu.
Zamknęłam oczy
i zdusiłam szloch. Nie mogłam w tej sytuacji liczyć na moją jedyną rodzinę,
czyli lorda Deidare Haruno. Bratanek mojego ojca odziedziczył tytuł po zmarłym
wuju. Mój kuzyn miał w wiosce opinię hulaki i rozpustnika. Z tego powodu ojciec
przestrzegał mnie przed jakimkolwiek kontaktem z nim. Pamiętając o tych
przestrogach, po śmierci rodziców nie zwróciłam się do niego o pomoc. On z
resztą też nie wykonał żadnego przyjaznego gestu w kierunku mojej osoby. I tak
zostałam sama, gdyż byłam jedynaczką tak jak matka. Dziadków również straciłam
i to kilka lat wcześniej.
Co prawda lady
Yamanaka zaoferowała mi gościnę, ale nie mogłam jej przyjąć. To było dla mnie
nie do pomyślenia, by zawracać jej głowę swoją osobą. Lady ze zrozumieniem
potraktowała moją decyzję, ale nie ustawała w wysiłkach i znalazła dla mnie
idealną, jak sądziła pracę. Otóż jej przyjaciółka, hrabina Mitarashi, pani na
zamku Dunbar w Szkocji poszukiwała damy do towarzystwa. Hrabinie trudno to
przychodziło, gdyż miała wysokie wymagania. Odpowiednia dziewczyna miała
pochodzić z angielskiej szlachty, znać francuski i umieć prowadzić konwersację.
Zostałam polecona przez lady Yamanakę i po jakimś czasie przyszła odpowiedz o
moim przyjęciu na stanowisko.
Wyglądałam z
ciekawością przez okno. Już dawno wyjechaliśmy z tak dobrze znanych mi terenów
Yorkshire. Swojski krajobraz powoli ustępował dzikim terenom Cumberlandu. Mimo,
że powietrze było tu chłodniejsze można było już zauważyć na drzewach małe
zielone listki, a gdzieniegdzie skupiska żonkili i fiołków.
Do
rzeczywistości powróciłam, gdy odezwała się kobieta, obok której siedziałam.
- No, no -
powiedziała głośno. - Spójrz tylko na niebo kochaniutka. Jak nic zanosi się na
burzę.
Wyjrzałam
przez okno i zauważyłam ciemne chmury. Mimo, iż uczono mnie, że nie powinnam
rozmawiać z obcymi, ta kobiecina była sympatyczna i byłoby niegrzecznie
zignorować jej wypowiedź.
-Ma pani
rację. Chociaż może uda nam się jej uniknąć.
-Może i się
uda, panienko - odpowiedziała zwracając głowę w moja stronę – ale moje kości
jeszcze mnie nie zawiodły.
Rozejrzałam się po ludziach, którzy raczej nie byli zainteresowani
pogodą i westchnęłam z rezygnacją. Nie miałam ochoty na paskudny deszcz i
ogłuszające grzmoty podczas podróży. Mój fatalny humor poprawiała jedynie myśl,
że w Gretna Green czeka gospoda i odpoczynek.
Wkrótce
spełniły się przepowiednie tej kobieciny, a mi wydawało się, że czuje niepokój
koni. Woźnica miał nie mały problem z opanowaniem ich. Koła co chwilę wpadały w
koleiny, przez co dyliżans kołysał się niebezpiecznie na boki.
Nagle
usłyszałam potworny huk, który mógł zwiastować trafienie pioruna w drzewo. Na szczęście
woźnica musiał się tego domyślić i zatrzymał powóz tuż przed zwalonym na drogę
pniem. Niestety nie można go było ominąć, gdyż zalesiony teren nie dawał zbyt
wielkiego pola do manewrów.
-Niedaleko
stąd jest boczna droga. Może tamtędy uda nam się to objechać – usłyszałam
pomocnika.
Po chwili
rozpoczął się trudny do wykonania manewr wycofywania. Woźnica z wprawą wykonał
zadanie i chwilę później jechaliśmy wolno leśną dróżką. Nie mogliśmy zawrócić,
gdyż była ona zbyt wąska. Jechaliśmy więc dalej, a burza rozszalała się na
dobre.
Miałam
nadzieję, że światło niewielkiej gospody zwiastuje dotarcie do Gretny. Niestety
na nadziejach się skończyło. Choć gospoda nie wyglądała zbyt zachęcająco, z
uwagi na okoliczności właśnie tam się zatrzymaliśmy.
Przed
budynkiem powitał nas karczmarz i zaprosił do środka. Poczekałam spokojnie aż
reszta pasażerów znajdzie się w środku i weszłam ostatnia. Rozejrzałam się
dookoła i mocniej owinęłam się płaszczem. Nie przywykłam do takich warunków.
Po chwili
podeszła do mnie jak mniemam żona karczmarza.
-Ogólna izba
nie jest dla takich jak panienka. Proszę przejść do osobnego pomieszczenia. Przyniosę
zaraz panience herbatę.
Z wdzięcznością
udałam się za kobietą do pokoju z kominkiem i wygodną ławą stojącą blisko
źródła ciepła. Pokój nie należał do największych, ale zmieścił się tu również
długi stół i wieszak na okrycia.
-Jestem pani
bardzo wdzięczna - posłałam gospodyni przyjazny uśmiech.
Kobieta
przyjrzała się mi odwzajemniając go.
-Nie wygląda
panienka na osobę podróżującą z pospólstwem - zagadnęła mnie. – Podróżuje
panienka sama? - Dodała współczującym tonem.
- Tak,
podróżuję samotnie - może gdybym nie była tak zmęczona zauważyłabym niepokojące
błyski w oczach mojej rozmówczyni.
-Nie ma
panienka rodziny? - Dopytywała się
-Niestety -
odrzekłam. – Ale na szczęście już niedługo obejmę posadę w Szkocji
-Niech
panienka odpocznie, a ja zaraz przyniosę panience herbatę - mówiąc to ukłoniła
mi się i wyszła.
Odwiesiłam
płaszcz na wieszak, po czym usiadłam na ławie jak najbliżej kominka. Na szczęście
zatrzymaliśmy się w pobliżu Gretny. Rano powinniśmy tam dotrzeć i wymienić
konie. Z takim rozwojem wypadków wieczorem powinnam znaleźć się już na zamku
hrabiny.
Minęło kilka
minut i wróciła gospodyni, niosąc czajnik z herbatą, filiżankę i kanapki na
tacy.
-Niech
panienka wypije – zachęciła kobieta napełniając filiżankę. – Rozgrzeje się
panienka.
Z wielkim
optymizmem przyjęłam herbatę i wypiłam niemal dużkiem. Gdy odstawiłam porcelanę
na stół przed oczami pojawiły mi się czarne plamki, a pokój zaczął wirować.
Poczułam lekkość i ciepło, a zaraz potem odpłynęłam.
Otworzyłam
oczy, ale niczego nie widziałam. Wokół mnie panowała całkowita ciemność. Kiedy
przyzwyczaiłam się do mroku zobaczyłam spadzisty dach, więc musiałam znajdować
się na strychu. Dopiero, gdy chciałam usiąść, zorientowałam się, że mam
związane ręce i nogi, a usta zakneblowane jakąś szmatą. Próbowałam się
wyswobodzić, ale więzy były zbyt mocne. Odpuściłam i padłam na podłogę próbując
przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Nagle mnie olśniło. Herbata. Musiałam
zostać odurzona. Zarżałam ze strachu. A co jeśli trafiłam w łapska handlarzy
niewolników? Gdy przypomniałam
sobie wszystkie mrożące krew w żyłach historie o handlarzach niewolników,
zaczęłam się modlić o pomoc.
###
Podążałem
swoją kariolką na północ do mego szkockiego przyjaciela Asumy Sarutobiego.
Towarzyszył mi lokaj, który odpowiadał za powóz podróżny z bagażami niezbędnymi
podczas wypadu na ryby. Mimo, że w Londynie zaczynał się właśnie tak zwany
sezon, bezsprzecznie wolałem tygodniowy pobyt w Szkocji. Nużyły mnie już te
próby usidlenia przez młode panny debiutujące w tym całym towarzystwie.
Gdy zauważyłem
ciemne chmury zbierające się na niebie, wiedziałem, że o wygodnym noclegu mogę
już zapomnieć. Od Gospody „Pod Czerwonym Lwem” w Gretnie dzieliło mnie jeszcze
kilka mil, kiedy niebo rozjaśniły pierwsze błyskawice.
Dobrze, że
prowadziłem ostrożnie, ponieważ w innym wypadku nie zauważyłbym w porę drzewa
zwalonego na drogę. Nie dało się go ominąć, więc postanowiłem jechać dalej leśnym
duktem. Kazałem mojemu towarzyszowi wycofać powóz. Gdy to zrobił sam zabrałem
się za manewrowanie kariolką i chwilę później oba wozy znajdowały się na ścieżce.
Deszcz
rozpadał się na dobre. Jak ja tego nie znosiłem. Naciągnąłem kapelusz na głowę
i postawiłem kołnierz płaszcza.
Po kilku
milach zauważyłem ponuro wyglądającą gospodę. Jednak nie mogłem jechać dalej w
taką pogodę. Skierowałem tam konie, którymi natychmiast się zajęto.
Zaprowadzono je do stajni, która raczej nie dawała dobrego schronienia. Ale cóż
mogłem zrobić. Sam skierowałem kroki do gospody. Gdy wszedłem od razu
zauważyłem popijającą hałastrę. Izba Była przepełniona. Czy ten dzień może być
jeszcze gorszy?
Rozpaczając
nad swoim losem, nie zauważyłem nawet, kiedy pojawił się właściciel.
-M-mój panie -
zaczął jąkając się – To nie jest miejsce dla kogoś takiego ja pan. Niedaleko na
pewno znajdzie pan cos większego, bardziej odpowiedniego.
Obdarzyłem go
chłodnym spojrzeniem i zignorowałem tą sugestię. Zażądałem najlepszego pokoju i
prywatnego salonu. Gdy już zrzuciłem mokry płaszcz, wysłałem Lee, aby
wszystkiego dopilnował. Przysiadłem na ławie, a moje myśli zaprzątało dość
dziwne zachowanie gospodarza. To dziwne, że chciał pozbyć się takiej osoby jak
ja. Usadowiłem się jak najwygodniej wyciągając nogi do ognia. Odpuściłem sobie
gospodarza i zacząłem zastanawiać się jak daleko stąd do Gretny.
Niebawem
zjawił się Lee, aby wyjaśnić mi sytuację.
-Milordzie,
nie rozumiem zachowania tego człowieka. Dopóki nie wyjaśniłem mu, kim pan jest
był nieuprzejmy i nie miał zamiaru przygotowywać wieczerzy. Pokój jest gotowy.
Nie są to warunki, do jakich pan przywykł, ale to najlepszy z pokoi, jaki udało
mi się znaleźć - oznajmił mi wyraźnie zakłopotany. - Mam nadzieję, że
przetrzymamy tę noc.
Ten człowiek
służył mi już od 10 lat i zawsze potrafił zadbać o moje interesy.
-Dziękuję ci,
Lee - odparłem pogodnie, by ponieść go trochę na duchu. - Byliśmy już w gorszych
sytuacjach. Odpocznij i cos zjedz.
Gdy Lee
ukłonił się i odszedł skupiłem się wzrok na płomieniach w kominku. Moją chwilę
relaksu zakłóciła służąca, niechlujnie nakrywając do stołu. Zaraz za nią do
salonu wszedł gospodarz, którego zgromiłem wzrokiem.
-Pokój, który wybrał pana lokaj, nie nadaje
się dla pana. Chciałbym zaproponować inny.
-Skoro Lee go
wybrał, jestem pewien, że będzie dobry - stwierdziłem chłodno i przestałem się
interesować jego osobą.
Zauważyłem, że
się zaczerwienił, a jego oczy zwęziły się w szparki, ale zaraz po tym wyszedł z
pomieszczenia. Ponownie uderzyło mnie jego dziwne zachowanie. Najpierw chciał
się mnie pozbyć a teraz to. Dałem sobie z tym spokój tłumacząc to brakiem
ogłady i zabrałem się za jedzenie. Tyle, że na spróbowaniu poprzestałem, gdyż
posiłek dawał wiele do życzenia. Popiłem piwem zamiast podejrzanie
wyglądającego wina i nie zaspokoiwszy głodu, udałem się do pokoju. Lee pomógł
mi się przebrać, przygotował łóżko i jako tako uprzątnął pokój.
-To wszystko
Lee. Możesz iść odpocząć, ale obudź mnie wcześnie. Nie zamierzam tutaj długo
zabawić.
Ten tylko się
do mnie lekko uśmiechnął i wyszedł, życząc mi dobrej nocy.
Na pójście do
łóżka było za wcześnie jak dla mnie, więc wyszukałem w walizie książkę i
rozsiadłem się w jednym z dwóch foteli, zagłębiając się w lekturę. Jednak po
jakimś czasie usłyszałem pukanie dochodzące z góry. Poczekałem więc chwilę, ale
hałas nie ustał. Wsłuchałem się w ten odgłos. Najpierw rozbrzmiały dwa
uderzenia, potem chwilę nic i znowu dwa uderzenia. Zaintrygowało mnie to, gdyż
cały czas pamiętałem o dziwnym zachowaniu gospodarza. Wstałem i wyjąłem z
walizy pistolet. Upewniłem się, że jest naładowany i wsunąłem go do kieszeni
szlafroka.
Wziąłem świece
i wyjrzałem na ciemny korytarz. Nie było tam żywej duszy. W głębi zauważyłem
wąskie schody prowadzące prawdopodobnie na strych. Ruszyłem w ich stronę. Nie
wyglądały na często używane. Zacząłem się po nich wspinać.
Znalazłem się
w małym pomieszczeniu, które prowadziło do pięciu pokoju, jak sądziłem po
liczbie drzwi. Gdy ustaliłem, które pomieszczenie znajduje się mniej więcej nad
moim pokojem, ruszyłem w jego stronę. Zatrzymałem się przed drzwiami i znów
zacząłem nasłuchiwać. Ponownie usłyszałem cichy łoskot, więc zapukałem do
drzwi.
-Czy ktoś tam
jest?- Zawołałem. –Potrzebna jest pomoc?
Na te słowa
dźwięki przybrały na sile. Uznałem to za odpowiedź twierdzącą i nacisnąłem
klamkę. Drzwi były zamknięte. Przyjrzałem się im i jednym silnym uderzeniem
wyważyłem je. Zauważyłem na podłodze związaną i zakneblowaną kobietę, która wbiła
we mnie przerażone spojrzenie. Odstawiłem świecę na podłogę i zabrałem się za
rozwiązywanie węzłów. Zanim po wyjęciu knebla zdążyła cos wykrztusić, minęło
kilka minut.
-Dziękuję -
wyszeptała po chwili.
Podałem jej
rękę, chcąc pomóc wstać, ale dziewczyna była zbyt słaba, aby ustać o własnych
siłach. Podtrzymałem ją ramieniem, a w drugą rękę wziąłem świecę.
-Zostałam
odurzona - wyjaśniła mi.
-Wydostanę
stąd panią - zapewniłem ją. – Czy może pani to potrzymać?
Podałem jej
świecę, którą chwyciła mocno obiema rękami, a sam wziąłem ją na ręce. Ostrożnie
zniosłem ją ze schodów i skierowałem się do swojego pokoju. Tam ułożyłem ją na
łóżku i odebrałem jej świecę. Gdy odłożyłem ją na szafkę przysunąłem fotel do
łóżka i usiadłem tuż przy nieznajomej..
-Musi się pani
przykryć - powiedziałem, gdy zauważyłem, że cała się trzęsie.
Mimo iż lekko
protestowała zdjąłem jej trzewiki i przykryłem ciepłą kołdrą. Po jej ubiorze i
zachowaniu, nie miałem wątpliwości, iż mam do czynienia z damą.
-Czy zechce
pani opowiedzieć mi, co się wydarzyło? - Zapytałem łagodnym, jak miałem nadzieję
głosem.
-Spróbuję -
wyszeptała, a ja zauważyłem, że przyniosło jej to wielki trud. - Nadal kręci mi
się w głowie. Mam wrażenie, że wszystkie moje mięsnie są z waty.
-To
zrozumiałe. Jest to typowe działanie narkotyków. Pozwoli pani, że się
przedstawię - rzekłem, gdy zrozumiałem, jaką gafę strzeliłem.
W końcu ta
kobieta leżała w sypialni obcego mężczyzny, w dodatku w jego łóżku. Musiała się
czuć niepewnie.
-Nazywam się
Hatake - oznajmiłem, oczekując reakcji na swoje nazwisko.
Jednak ta dama
musiała mieszkać z dala od Londynu i towarzystwa, gdyż nie powiedziała
ani słowa. Spodobał mi się ten brak reakcji z jej strony.
-Jadę do
Szkocji, by powędkować ze starym przyjacielem. Burza zwaliła drzewo na drogę,
kompletnie blokując przejazd. Zatrzymałem się tutaj, by szukać schronienia.
Może pani być pewna, że z przyjemnością dopilnuję, by dotarła pani do celu
podróży - zapewniłem, gdy wyjaśniłem powody, dla których się tu znalazłem.
Spojrzałem na
nią wyczekująco, mając nadzieję, że ja również się czegoś dowiem o tej
dziewczynie.
-Dziękuję -
powiedziała w końcu. -J a także zmierzam do Szkocji. Mam tam objąć posadę -
musiała zauważyć moje pytające spojrzenie, gdyż zaraz dodała. - Będę damą do
towarzystwa owdowiałej hrabiny Mitarashi.
Znałem tą
zrzędę i muszę przyznać, że szczerze rozbawiła mnie myśl o tej niewinnej
dziewczynie, będącej na usługach wiecznie niezadowolonej hrabiny. Wiedziałem,
że kto jak kto, ale ta dama nie nadawała się na jej towarzyszkę.
-Proszę
wybaczyć, ale nie widzę pani w tej roli - odparłem pogodnie.
Uśmiechnęła
się, a jej niezwykłe oczy zabłysły wesoło. Zdałem sobie sprawę, że całkiem
ładna z niej dziewczyna. W każdym razie daleka od przeciętności z tymi
niespotykanymi różowymi włosami i wesołymi błyskami w pięknych zielonych
oczach. Nietypowe było również jej zachowanie. W przeciwieństwie do innych dam,
które poznałem ona nie szlochała jak ofiara. Z całą pewnością była zupełnie
inna.
-Nie jestem
tak młoda jak się panu wydaje. Mam już dwadzieścia sześć lat - odparła
prowokująco.
Uniosła przy
tym brodę i mocniej przytrzymała kołdrę, co swoją drogą wydało mi się zabawne,
a zarazem bardzo urocze. Jednak zanim zdążyłem to skomentować znów się
odezwała.
-Przed kilkoma tygodniami straciłam rodziców. Tato był pastorem w Little Shefild. Oprócz kuzyna, lorda Deidare Haruno, przed którym nie raz zostałam ostrzeżona. Poza nim nie mam żadnych krewnych i znalazłam się w rozpaczliwej sytuacji.
-Przed kilkoma tygodniami straciłam rodziców. Tato był pastorem w Little Shefild. Oprócz kuzyna, lorda Deidare Haruno, przed którym nie raz zostałam ostrzeżona. Poza nim nie mam żadnych krewnych i znalazłam się w rozpaczliwej sytuacji.
Spojrzała na
mnie, tak jakby szukała zrozumienia. Oczywiście, że rozumiałem. Doskonale
znałem Haruno i jego rozwiązły tryb życia. Informacje tej kobiety potwierdziły
tylko moje domysły względem jej pochodzenia.
-Lady Yamanaka
zaofiarowała mi gościnę, ale nie mogłam zawracać jej głowy. To ona załatwiła mi
posadę u hrabiny. W tej gospodzie znalazłam się w takich samych
okolicznościach. Ostatnie, co pamiętam, to herbata podana mi przez gospodynię w
prywatnym salonie. - spojrzała na mnie wyczekująco ze smutkiem w oczach. - Nie
potrafię zrozumieć, jak mi się to mogło przytrafić.
-Ja potrafię -
oznajmiłem ponuro. - Obawiam się, że znaleźliśmy się w jaskini handlarzy białymi
niewolnikami.
Dziewczyna
zadrżała a chwilę później zbladła. Przypuszczałem, że tylko potwierdziłem jej
domysły.
-Proszę się
nie bać - uspokoiłem ją trochę. - Dopilnuję, by bezpiecznie dotarła pani do celu
podróży. Proszę pozostać tu na noc. Nikt nie ośmieli się tu wejść, więc nic
pani nie grozi. Ja zadowolę się fotelem.
###
Miałam do wyboru pozostanie na miejscu, albo wyjście stąd i ponowne spotkanie z gospodynią. Wybrałam więc mniejsze zło. W końcu lord Hatake to dżentelmen i nie dopuściłby do tego, by reputacja damy została nadszarpnięta.
Spojrzałam na niego. Siedział w fotelu ze
zmierzwioną szarą czupryną i surowym obliczem. Musiałam przyznać, że bardzo
przystojny z niego mężczyzna. Biła od niego pewność siebie i choć to dziwne,
czułam się przy nim bezpiecznie.
Miałam właśnie się odezwać, gdy drzwi pokoju
otworzyły się zamaszyście. Hatake Zerwał się z siedzenia, a po jego twarzy
widziałam, że zna intruza.
-Tenzou! - Krzyknął. –Co u diabła tu robisz?
Wtedy też zauważyłam, że za znajomym mojego
wybawcy czai się również gospodarz. Hatake rzucił mu mordercze spojrzenie.
-Usiłowałem go powstrzymać - tłumaczył się
właściciel. - Jaśnie panie. Ten jegomość powiedział, że jest pańskim
przyjacielem.
Z przerażeniem obserwowałam mężczyzn stojących w
drzwiach. Gdy przyjaciel Hatake zaczął mi się przyglądać mocniej zacisnęłam
ręce na kołdrze.
-Och. Przyjacielu przecież to - zaczął. - Tak z
pewnością ta panna to... to... Tak! Pamiętam. Zatrzymałem się kiedyś na plebani
w Little Shefild, aby spytać o drogę. Tam się spotka..
Hatake mu przerwał, a ja wstrzymałam oddech. Z
nadzieją czekałam na jakieś racjonalne wyjaśnienie tej sytuacji.
-Źle oceniasz sytuacje - rzucił w stronę Tenzou
zimnym tonem. –Pozwolisz, że przedstawię ci moją żonę.
Cofnął się i chwilę później stanął obok mnie.
Położył mi rękę na ramieniu i ścisnął, jakby chciał powiedzieć, ze teraz moja
kolej, by ciągnąć tę bajkę.
Moje spojrzenie poszybowało ku przybyłym, którzy
przyglądali się mi od progu. Szybo zorientowałam się, co powinnam powiedzieć,
więc postanowiłam potwierdzić wersję Hatake.
-Och... tak... to mój mąż.
###
Uśmiechnąłem się do dziewczyny, zadowolony z jej trzeźwości
umysłu. Spojrzałem triumfalnie na przyjaciela, który wyglądał mi na bardzo
rozbawionego.
-Co cię tak rozbawiło? - Zażądałem wyjaśnień.
Yamato śmiał się wręcz konwulsyjnie. Na moje
nieszczęście mój przyjaciel miał opinię plotkarza i taka wiadomość była dla
niego wręcz upragnionym tematem. Już to słyszałem: Hatake schwytany w sidła
prowincjuszki i to już nie pierwszej młodości.
-Cóż - udało mu się wydusić między napadami
śmiechu. - Nawet, jeśli nie byliście małżeństwem, to teraz nim jesteście. Zdajesz
sobie sprawę, że znajdujemy się w Annan, na zachód od Gretny, po szkockiej
stronie granicy - przerwał na chwilę. - Według szkockiego prawa, mój drogi,
deklaracja w obecności dwóch świadków uznana zostaje jako obowiązujący kontrakt
małżeński. Gdy drzwi zamknęły się za gośćmi, przekręciłem zamek i oparłem się o
framugę. Byłem kompletnie skołowany. Oczywiście, że słyszałem o tym prawie, ale
nie miałem pojęcia, że przekroczyliśmy już granicę.
To moja towarzyszka pierwsza doszła do siebie.
-I co teraz zrobimy? - zZapytała z przerażeniem w
głosie
-Obawiam się, że wpadliśmy we własne sidła.
Chyba musimy na razie zaakceptować tą sytuację. Niestety Tenzou udaje się w to
samo miejsce, co ja i jeśli nie chcę skompromitować ani siebie, ani pani, muszę
panią zabrać.
Nie mogłem pozwolić, by Yamato rozgłosił taką
informację w mieście. Jeśli przywiozę ze sobą dziewczynę, Tenzou będzie
zmuszony uwierzyć w prawdziwość tej bajki. Miałem tylko nadzieję, że znajdę
jakieś wyjście, by w późniejszym czasie unieważnić to małżeństwo. Tymczasem
musiałem wypić piwo, które nawarzyłem.
Ohayo!
Tak oto na stronie pojawił się I rozdział trzeciego opowiadania. Muszę się przyznać, że pierwszy raz pisałam tak długie opowiadanie w pierwszej osobie.
Chciałabym też poprosić was o opinie. Wiem, że czytacie, ale nie wiem czy się wam podoba. Jesli mogłabym cos zmienić, żeby się to lepiej czytało to napiszcie. W końcu pisze to dla was. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz